Jednocześnie zarzekało się, że gdy tylko tę władzę przejmie to skończy się faworyzowanie firm zza granicy kosztem Polaków. Postulat jest słuszny, ponieważ faworyzowanie (kogokolwiek!) jest po prostu nieuczciwe, a przy okazji dla Polski szkodliwe. Wydawałoby się, że na PiS w tej kwestii liczyć mógł paradoksalnie zarówno zwolennik liberalizmu gospodarczego jak i obrońca gospodarczego patriotyzmu.
Tymczasem Jarosław Kaczyński poparł właśnie likwidację dochodowej gałęzi polskiego rolnictwa. Branża dokładnie taka, na jakiej Prawo i Sprawiedliwość chce (podobno chce?) opierać polską gospodarkę: zdominowana przez średnie, często rodzinne firmy - odnosząca sukcesy i wyprzedzająca konkurentów z innych krajów. A jej likwidacja będzie oczywiście na rękę tych konkurentów, głównie z Chin i Danii. Polska straci udziały w rynku i miejsca pracy. W środowiskach PiS’u to się bodaj nazywa sprzedawanie Polski i jest gremialnie potępiane. A przynajmniej było dopóki robiła to Platforma…
Ta branża to oczywiście hodowla zwierząt na futro. Jej likwidacja byłaby wspaniałym prezentem dla wytwórców z innych krajów, którzy zwiększą produkcję, bo przecież zapotrzebowanie na futra od tego zakazu nie spadnie. Nie jestem fanem tego typu argumentów, ale produkcja przeniesie się także do takich państw, w których warunki hodowli są gorsze niż w Polsce. Nie wiem czy zwolennicy tego zakazu nie zdają sobie z tego sprawy, czy po prostu działa tu zasada, że czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. Tak czy inaczej: delegalizacja oznacza transfer hodowli do innych państw.
Wróćmy jednak do Prawa i Sprawiedliwości, które odkąd pamiętam najgłośniej lamentuje nad zanikaniem polskiego przemysłu i rolnictwa. PiS chętnie używa sloganów o ochronie rodzimej gospodarki, aby przepychać szkodliwe ograniczenia. Przykładem jest utrudnienie handlu ziemią rolną. Tym razem jednak taktownie zapomniano o szczytnych ideałach ochrony polskiego rolnictwa.
Znam wiele osób, które zagłosowało na PiS w nadziei, że państwo pod ich rządami nie będzie celowo niszczyć przedsiębiorstw ułatwiając tym samym rozwój zagranicznych konkurentów. Tymczasem partia u władzy rozważa właśnie, czy nie zrobić tego samego co zaciekle krytykowała u swoich poprzedników. Decyzja jeszcze nie zapadła. Oby się nie okazało, że w 2015 wymieniliśmy tylko dekoracje.